"Mam 40 lat, Kula jest moim debiutem. Jestem Świdniczanką i kocham Świdnicę pomimo, iż od wielu lat mieszkam w Wielkiej Brytanii. Miasto rodzinne odwiedzam tak często jak to tylko możliwe i wtedy bywa, że wraz rodziną znikamy gdzieś w Sudetach, gdyż nie sposób się oprzeć ich wołaniu i urokowi. Aktualnie spełniam się w pracy, która daje mi wiele szczęścia - zajmuję się osobami z niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną, opiekuję się nimi i wspieram w ich codziennym życiu. Interesuję się psychologią i rozwojem duchowym. Ważne są dla mnie zagadnienia zdrowia psychicznego, wspieranie go i kultywowanie tolerancji dla osób chorych psychicznie. Cenię sobie ciszę, kontakt z przyrodą, długie samotne spacery, ciekawe trasy rowerem i wypady pod namiot, ale nie stronię też od dobrej muzyki, tańca i zabawy wśród głośnego tłumu oraz niekończących się rozmów z rodziną i przyjaciółmi, kiedy to serce rośnie a wino smakuje inaczej i lepiej niż zwykle..."
Zapraszam was serdecznie na wywiad z autorką powieści nad którą mam zaszczyt sprawować patronat. Wywiad poprowadzony waszymi oraz moimi pytaniami, rozwinął się do dość pokaźnych oraz bardzo interesujących odpowiedzi :). Zaczynamy już zdecydowanie wychodzić z domów, ale nic nie stoi na przeszkodzie by zatrzymać się na moment, zaparzyć filiżankę dobrej herbaty i zanurzyć się w lekturze... :)
***
***
Co było
tym wielkim BUM które doprowadziło do wydania książki?
Spodziewam się
pierwszego dziecka, więc skupiam na mim całą uwagę. Moje marzenia aktualnie przede
wszystkim dotyczą tego, aby było szczęśliwe i abym nie zawiodła jako matka.
Marzę, że zbudujemy wartościową rodzinę. Jeśli chodzi tylko o mnie, to marzę wiele
i wierzę, że te marzenia, które wszechświat uzna dla mnie za istotne i ważne
spełni je. Trzymam je w sercu i dopomagam ich spełnieniu sama jak potrafię.
Do
wydania czy napisania? Jeśli chodzi o napisanie książki to gdzieś zawsze tliło
się marzenie, żeby ją napisać, ale nie bardzo wiedziałam o czym i jak. Na
pewnym etapie mojego życia pojawiła się psychoterapia, która wymagała ode mnie
prowadzenia licznych zapisków i notatek. W trakcie pisania jednej z nich
napisałam wiersz biały, w którym opisałam jak się czuję używając przy tym
określenia kuli. Wszystko zaczęło się od tego zapisku, który później
ewoluował i rozrastał się w krótkie opowiadanie. W pewnym momencie uznałam, że
mogłabym spróbować napisać na jego trzonie książkę, o której tak marzyłam. Było
to bardzo terapeutyczne i niosące wielką ulgę pisanie. Postanowiłam podzielić
się swoimi uczuciami ze światem głównie po to, aby inni cierpiący i zagubieni w
swoich kulach odnaleźli w mojej książce zrozumienie i pocieszenie. Była to moja
największa motywacja i największe BUM. Jeśli chodzi o wydanie książki to była
bardzo trudna i kręta droga, dużo nauki o rzeczach, o których nie miałam
żadnego pojęcia. W końcu odrzucając pomysł o self-publishingu zdecydowałam się
na wydanie jej z wydawnictwem Novae Res i cieszę się z tego.
Jaki
procent własnych przeżyć autorka przekazała czytelnikom?
Książka
jest powieścią, nie autobiografią. Stworzyłam fabułę, w której wiele wydarzeń,
miejsc, osób jest wymyślona dla potrzeb przedstawienia emocji i uczuć, z
którymi naprawdę miałam do czynienia. Najważniejszą rzeczą do przekazania były
przeżycia wewnętrzne, czyli emocje, cała psychologia, które są w powieści
opisane w stu procentowej szczerości i dokładności. Dzięki temu zabiegowi
mogłam dotrzeć do serc i umysłów tych najbardziej potrzebujących czytelników,
którzy mogliby odnaleźć w tych opisach cząstkę siebie. Powieść ma nakłaniać do
autorefleksji. Niektóre sceny są zupełnie wyssane z palca, inne wiernie
odtworzone. Oczywiście bazuje ona na trzonie mojego życia, ale nie zdradza
niczego z mojej prywatności ani prywatności osób, które znam. Treść fabuły nie
zgadza się z autentycznymi zainteresowaniami, wykonywanymi zawodami ani nie
przedstawia autentycznych relacji, jedynie reprezentuje je wszystkie w
skompresowanej formie. Dopasowałam fabułę pod emocje, które chciałam przelać na
papier i wymyśliłam odpowiednie sceny, w których jest po kilka lub więcej ziarenek
prawdy, gdyż inaczej nie byłoby to wiarygodne.
Jak
umiejętności szkolne z zakresu konstrukcji dzieła literackiego, stylistyki oraz
tworzenia różnych form literackich przełożyły się na sukces twórczy?
Zabierając
się za Kulę nie wiedziałam jak napisać książkę i szczerze mówiąc nie jestem
pewna czy nawet teraz wiem jak to się robi. Może każdy autor ma swój sposób i
nie ma żadnych ścisłych ani obowiązujących schematów czy wytycznych odnośnie
powstawania dzieła literackiego. Zawsze bardzo lubiłam pisać i miałam jak to
mówią lekkie pióro. Myślę, że w moim przypadku był to główny atut. Pisząc nie
myślałam o tym, aby mieścić się w jakichś ramach. Po prostu pisałam i pisałam,
a kiedy treść zrobiła się dosyć obszerna pojawiło się pytanie: co to właściwie
jest za forma, którą stworzyłam? To był jeden wielki bałagan, gdzie pomieszane
były czasy i narracja, totalny brak chronologii, nie było wyraźnego początku,
rozwinięcia, a koniec nie był jeszcze mnie samej wiadomy. Nie było też
dialogów. Musiałam trochę odświeżyć i uzupełnić wiedzę. Ostatni raz z pracą nad
tekstem miałam przyjemność w szkole średniej, czyli dwadzieścia lat temu. Na
studiach takich rzeczy nie robiliśmy. Potrzebny był mi jakiś początek,
rozwinięcie prowadzące do momentu kulminacyjnego, a najlepiej do co najmniej
dwóch no i zakończenie najlepiej z jakimś konkretnym przekazem. Byłam
przerażona pracą jaka mnie czeka, czułam się przeciążona i obawiałam się, że
polegnę. Postanowiłam robić postęp małymi kroczkami. Część tej pracy z pewnością zawdzięczam temu
co wyniosłam ze szkoły. Kiedy ustaliłam po kolei chronologię i punkty
kulminacyjne zaczęłam czyścić tekst, ustaliłam narrację i poukładałam
chronologię. Na tym już bardziej przejrzystym tekście pracowałam dalej
trzymając się ustalonej narracji i pozostałych rzeczy. Zaczęłam dodawać i
rozbudowywać wszystkie fragmenty oraz wzbogacać je o dialogi. W tym momencie
zaczęła się najprzyjemniejsza część pracy, gdyż miałam wszystko ustalone i
wiedziałam, czego się trzymać. Dalsza praca była dekorowaniem, wzbogacaniem,
uzupełnianiem i kreowaniem. Zaczynałam nadawać książce charakter. Po
zakończeniu wpadłam w uciążliwą i bardzo męczącą pracę, którą wykonywałam w
nieskończoność. Całą książkę przeczytałam wiele razy poprawiając styl i
wszelakie błędy, które byłam w stanie dostrzec. Kiedy była jako tako gotowa i
czułam, że z mojej strony już niczego więcej jestem w stanie zrobić,
przekazałam ją profesjonalistom do dalszej korekty.
Czy
wiedza literacka jest niezbędna, by pisać? A może wystarczy jedynie wrażliwość
i intuicja twórcza?
W
moim przypadku była to przede wszystkim wrażliwość i jako taka intuicja
twórcza. Zawsze płynnie i z łatwością przelewałam uczucia na papier, bawiłam
się w rozpisywaniu nad emocjami, barwnymi porównaniami, tworzeniem metafor i
bogatych refleksji. Myślę, że tym wszystkim jest moja książka. Nie ma w niej
faktów, historii, szczegółowych opisów jakiejkolwiek specjalistycznej
dziedziny. Jej główną składową są uczucia, bo jest to powieść psychologiczna.
Nawet nie próbowałam robić z tej książki czegoś czym nie jest. Pozostałam na
bezpiecznym gruncie i pisałam tylko o takich rzeczach i w taki sposób, w jaki
czułam, że robię to dobrze i pewnie. Uważam, że jakaś tam wiedza literacka jest
potrzebna, bo bez tego zwykłe pisanie o uczuciach byłoby nudne i płaskie. Nie
wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek książka powstała bez takiej wiedzy, a jeśli
takie są to musi się je bardzo trudno czytać. Tworzenie bez podstaw wiedzy
literackiej to jak jazda na łyżwach w ochraniaczach. Warunki są, narzędzia są,
ale podstawowej wiedzy co z czym jak – brak.
Czy
trudno było napisać tą książkę?
Tak.
To była ciężka praca. Każda wolna chwila została poświęcona tworzeniu,
zmienianiu, poprawianiu, korygowaniu i wielokrotnemu sprawdzaniu. Moje myśli
nieustannie krążyły wokół powieści. W ciągu dnia dziesiątki razy zapisywałam
luźne notatki, a jak nie miałam możliwości, bo byłam w drodze, w pracy lub na
mieście to nagrywałam albo zapisywałam sobie wiadomości na telefonie. Wszystkie
wakacje, czas w podróży, w samolocie, w pociągu, na przystanku były wypełnione
radością tworzenia powieści. To była pasja płynąca z serca i z potrzeby, więc
ten trud był bardzo osłodzony radością tworzenia i spełniania się. Musiałam
spędzić dużo czasu na douczaniu się jak powinna wyglądać powieść. Najtrudniejsze
były prace dotyczące stylu, chronologii, ustalenia narracji, czasu, nauczenia
się wszystkich tych technicznych rzeczy, o których mało wiedziałam.
Jakie to
uczucie osiągnąć wymarzony/ zamierzony cel - czyli napisać i wydać swoją własną
książkę?
To
jest wspaniałe uczucie. Długo nie dochodziło do mnie, że to się stało.
Dokładnie pamiętam dzień, kiedy sama idea o napisaniu książki paraliżowała
mnie. Nie wiedziałam jak się za to zabrać, więc po prostu pisałam i ufałam, że
będzie dobrze. Im bliżej byłam tego celu, tym większej doświadczałam
ekscytacji. To było jak oczekiwanie dziecka. Pisana w tajemnicy nawet przed
rodziną wykluwała się spod mojej ręki i rosła aż do dnia, w którym byłam gotowa
powiedzieć o niej najbliższym. Kiedy skończyłam po raz któryś, bo poprawiałam
ją wiele razy, uczucie spełnienia było największym i najmocniejszym uczuciem.
Czułam też ulgę, radość i dumę. Ach, no i byłam bardzo wzruszona. Po wydaniu
Kuli czułam się podobnie. Premiera książki była czymś w rodzaju jej chrzcin,
których nigdy nie zapomnę. To było to – weszła do grona publikacji, w tak zwany
obieg i jest tam ona, cała moja, moje pierwsze dziecko.
Gdy ja
coś piszę często towarzyszy mi kubek gorącej czekolady i ciastka. Co Pani
kojarzy się z pisaniem ,Kuli,,? Jakieś jedzonko które pogryzła Pani kończąc
rozdział, książka która skłoniła Panią do pisania, piosenka do której rytmu
toczyły się losy bohaterów, film którego aktorzy wcielili się również w
Pani bohaterów, pupil który siedział na Pani kolanach gdy zabrakło weny, okno
przez które niejednokrotnie oglądała Pani jeszcze nie zapisane losy bohaterów?
Z
pisaniem Kuli kojarzy mi się mój malutki tablet na którym powstawała.
Zabierałam go ze sobą, gdzie tylko mogłam. Bywało, że szłam do zacisznej
knajpki, gdzie przy lampce czerwonego wina kontynuowałam pisanie. Najczęściej
pisałam na swojej sofie obłożona kocami. Musiałam mieć przy tym ciszę. Muzyka
rozkojarzała mnie bardzo i nie potrafiłam przy niej zebrać myśli. Nic też nie
podgryzłam, popijałam ewentualnie kawę, albo niektórymi wieczorami wino, które
niebywale przyspieszało moją pracę i miało fantastyczny wpływ na kreatywność.
Najczęściej siadałam do pisania tak po prostu, bez niczego. Weny nie brakowało.
Miałam całą listę zagadnień, które systematycznie wprowadzałam i rozbudowywałam
o nie fabułę. Wszystko opierało się na moich doświadczeniach, głównie
przeżyciach wewnętrznych, więc było mi w miarę łatwo przelać to na papier, gdyż
pisałam o czymś mi znanym i bardzo moim. Bywały oczywiście momenty, w których
musiałam dużo zaimprowizować w celu chronienia swojej prywatności albo
prywatności osób trzecich, więc wtedy wena była dosłownie poszukiwana dla celu
stworzenia fikcji.
Kiedy i
przy jakiej okazji po raz pierwszy pomyślała Pani o napisaniu "Kuli" wymyśliła
pierwsze zarysy historii którą warto było uwiecznić?
Pierwsze zarysy powstały przy
wylewaniu emocji na papier podczas terapii. Napisałam wówczas wiersz biały,
który jest głównym trzonem całej historii. Zawiera on wszystkie części powieści.
Dosłownie zbudowałam na nim całą książkę. Spojrzałam na niego, odczytałam kilka
razy, rzuciło mi się w oczy słowo kula i od tamtej pory nie mogłam
opędzić się od powracającej myśli: napisz książkę. Tak więc siadłam i
napisałam. Jeśli chodzi o zarysy historii to ewoluowały one cały czas w trakcie
pisania. Przyznaję, że sam wstęp był przesuwany wielokrotnie, aż w końcu
zniknął gdzieś w połowie powieści. Dopiero na sam prawie koniec olśniło mnie i
napisałam wstęp, który widnieje aktualnie w książce i ma się tam, mam nadzieję,
całkiem dobrze.
Jakie
uczucie towarzyszyło Ci w trakcie pomysłu na napisanie książki, jakie podczas
pisania i jakie po napisaniu książki?
Kiedy
pojawił się pomysł poczułam dużo zapału i nadziei. Choć nie wiedziałam jeszcze
jak to zrobię, wierzyłam, że to zrobię. Oczami wyobraźni widziałam tę książkę,
że już jest. Kiełkowała szybko ekscytacja, która towarzyszyła mi aż do wydania
książki. Mieszanka obaw, braku wiary w siebie, a z drugiej strony zaufania, że
jakoś dam radę, no i radość na samą myśl jak to będzie kiedy ją napiszę.
Podobne uczucie do tego, kiedy byłam dzieckiem i nie mogłam doczekać się
wyjazdu na wakacje próbując jednocześnie wyobrazić sobie jak to będzie. W
trakcie pisania rosło napięcie i oczekiwanie. Były chwile zwątpienia i momenty
bezradności, ale szybko pojawiała się wiara, że jestem w stanie to zrobić. Były
momenty zadowolenia i rozczarowania. Były fale wzruszenia, silne emocje i łzy. Z
ostatnią poprawką oznaczającą koniec mojej pracy czułam ulgę, dumę, wewnętrzne
spełnienie i wzruszenie. Kiedy pierwszy raz wysłałam gotowy tekst do wyceny
korekty czułam się, bardzo dziwnie, nieswojo. Byłam zdenerwowana, pełna obaw. W
końcu pierwszy raz ktoś miał do niego wgląd i to było trochę niewygodne a
zarazem dające mi dużo szczęścia, że to się w końcu naprawdę dzieje. Potem była
droga przez mękę, bo zabierałam się za self-publishing, w końcu zdecydowałam
się powierzyć książkę wydawnictwu. Ich decyzja o przyjęciu mojej propozycji,
podpisanie umowy, propozycje okładki, pierwsza korekta, druga, to wszystko było
niezmiernie ekscytujące i dające mi wiele szczęścia.
Co jest Twoją największą
radością z procesu pisania książki?
Spełnienie
się, możliwość wyrażenia siebie, uzdatnienie nagromadzonych pokładów uczuć,
myśli i emocji w zadowalający i kreatywny sposób. Obserwowanie i podziwianie tego,
co powstaje, a nawet zaskoczenie tym co się rodzi spod mojego pióra. Wszystko
to było bardzo radosnym doświadczeniem. Dawała mi ją też rosnąca wiara w siebie,
poczucie własnej wartości. Czułam, że nie tylko moja książka, ale ja sama
rozwijam się i dojrzewam, przeobrażam w kogoś kto mnie zachwyca tą determinacją
i siłą, walką o swoje marzenie, o siebie i o innych – bo to dla innych pisana
była KULA. Jestem kimś innym niż osoba, która zaczęła pisać tę powieść. Książka
towarzyszyła mi w mojej terapii i jest dla mnie czymś więcej niż zwykła
powieść. To dowód na istnienie w człowieku wielkiej siły, która pomaga nam się
przeobrazić i pcha nas pomimo trudów ku powierzchni i zwycięstwu. To nic innego
niż szczęście i radość.
Czemu
akurat kula? Czemu akurat taka forma ochrony, a nie dla przykładu pokój czy
dom?
We własnym pokoju lub domu chronimy
się z własnej woli. Wybieramy te miejsca, aby się w nich skryć, bo uważamy je
za bezpieczne. Kula nie daje poczucia bezpieczeństwa. Jest straszna,
nieprzystępna, rodząca najgorsze emocje. Kula to pułapka, która tworzy się i
zakleszcza kiedy ma na to ochotę, w najmniej spodziewanych momentach. To, że
pełni funkcję ochronną to inna sprawa. Jej zwyczajnie nie powinno być. To, że
powstała służy tylko częściowo, jednak bardziej szkodzi. To metafora
psychologicznych mechanizmów obronnych, jakie człowiek wytwarza, aby przetrwać
sytuacje ponad jego siły, a przede wszystkim, aby nie musieć mierzyć się ze
zbyt trudnymi emocjami.
Historia
opisana w powieści nie jest łatwa ani kolorowa. Czy trudno było podjąć decyzję
o jej przelaniu na papier?
Miałam moment na samym początku
pisania, kiedy nie byłam pewna jak dużo pisać oraz jak bardzo szczegółowo i
autentycznie. Nie wiedziałam, czy wyjaśniać przyczyny powstania kuli, czy tylko
pisać o niej samej. Kiedy próbowałam taki asekuracyjny styl pisania nic nie
miało sensu, było zbyt wiele niedopowiedzeń i sprawiało mi problemy w wyrażaniu
się. Uznałam, że to bez sensu pisać takie półprawdy i skoro naprawdę chcę coś
zyskać, mianowicie z serca i uczciwie przedstawić sprawy emocjonalnego bólu i
zaburzeń psychicznych w celu niesienia ulgi potencjalnym czytelnikom, musiałam
postawić na szczerość. To była dobra decyzja, bo wtedy pisało się już bardzo
łatwo, bo bez ograniczeń. To po prostu się ze mnie wylewało.
Co
najbardziej Pani ceni w pracy z osobami dotkniętymi niepełnosprawnością?
Naturalność, równość, szczerość,
autentyczność. Rzeczy są takimi jakie są i to jest dobre. Nie ma presji
zmieniania niczego, co byłoby wręcz dowodem na brak akceptacji tego jak wygląda
dane życie konkretnej osoby. Tu jest przyjęcie wszystkiego tak, jak jest i
dostosowanie się do obecnej sytuacji i wymagań. Bez oceniania, marudzenia,
biadolenia, współczucia czy zażenowania. Pełna tolerancja. Wszystko zaczyna
nabierać barw, budują się relacje, które nie są zależne, ale bardziej partnerskie,
pomimo, że to praca. Nie ma narzucania, korygowania, zabraniania. Odbieramy na
jednej fali, rozumiemy się akceptujemy i robimy wszystko, aby to tak dalej
trwało, aby życie ludzi, którymi się opiekuję było jak najbardziej pełne,
radosne i szczęśliwe. Nawet, gdyby miało to być siedzenie w wózku bez
umiejętności mowy i połykania. Na wszystko jest sposób. Albo – dla każdego jest
sposób. Wystarczy wyjść temu naprzeciw i im to umożliwić, oczywiście bez
ingerowania i narzucania jak wspomniałam. Te osoby mają wybór, wolę i swoje
preferencje. Wystarczy zejść z piedestału, bo często, jak to ludzie na niego
wchodzimy i nie dostrzegamy, że życie, miłość i szczęście jest wszędzie, w
najbardziej nieoczekiwanych miejscach i sytuacjach. Ta praca wyostrza
wrażliwość i empatię, uczy pokory i wdzięczności. Sprawia, że skupiam się na
innych, na ich bezpieczeństwie, na tym, aby czerpali radość z życia. I wtedy,
kiedy to się dzieje, wypełnia mnie wspaniałe ciepłe uczucie. Dziękuję Bogu za
każdy dzień w pracy, bo jest on niczym innym jak darem i miłością pochodzącymi
od niego. To jest wystarczająco nagradzające, bo w tej pracy nie chodzi o
pieniądze. To się robi z pasji i współodczuwania, a zapłata przychodzi w każdej
postaci. To jest takie proste, że aż piękne.
Wyemigrowała
Pani do Wielkiej Brytanii. Czemu akurat wybór padł na ten kraj?
To nie był wybór, tylko okazja.
Znajomy powiadomił mnie o możliwości pracy, więc się zdecydowałam. Nie była to
łatwa decyzja, bo wcale nie chciałam wyjeżdżać i byłam temu bardzo przeciwna. Niestety
na tamtą chwilę, mówimy o 2004 roku, z pracą było trudno szczególnie u mnie na
Dolnym Śląsku. Chciałam kontynuować studia, ale trzeba było płacić, bo
kontynuacja była na prywatnej uczelni. Szukałam pracy całe wakacje, bez skutku,
a jeśli coś się pojawiło to te oferty płacy były bardzo niskie i pokrywałyby
dosłownie miesięczne bilety na dojazd do pracy. Bezsensowność tego doprowadziła
mnie podjęcia wyzwania i przyjęłam propozycję, która okazała się wielką szansą.
Jakie
są Pani ulubione trasy rowerowe?
Nie mam ulubionych tras. Po prostu
jadę przed siebie. Są to najczęściej trasy poza miastem, prowadzące przez
wioski, przy lasach, polach zbiornikach wodnych. Mało uczęszczane drogi przez
samochody są najprzyjemniejsze, gdzie jest bardzo cicho i słychać tylko ptaki.
Jakie
zagadnienia z dziedziny psychologii interesują Panią najbardziej?
Nie mam szczególnie ulubionych
zagadnień. Wszystko jest ciekawe i interesujące, ale chyba największą uwagę
poświęcam temu, co mi najbliższe, czyli trauma w dzieciństwie, mechanizmy
obronne jakie rozwijają się przez całe życie u ofiar molestowania, u osób z
rodzin dysfunkcyjnych i tym podobne. Interesuje mnie wpływ różnorakich zdarzeń
na człowieka w jego wczesnym życiu i przeróżne schematy jakie powstają. Ciekawi
mnie praca nad wewnętrznym skrzywdzonym dzieckiem i tak zwany powrót do
wewnętrznego domu.
Jakie
jest Pani marzenie do zrealizowania na najbliższe lata? 😊
******
Serdecznie dziękuję Pani Łucji za tak wyczerpujące odpowiedzi na zadane pytania oraz za czas, jaki na nie poświęciła. Za najciekawsze pytanie, które zostanie nagrodzone egzemplarzem powieści "Kula" zostało uznane pytanie:
"Jakie uczucie towarzyszyło Ci w trakcie pomysłu na napisanie książki, jakie podczas pisania i jakie po napisaniu książki?"
Autorką tego pytania jest pani Dorota Gumienna, którą bardzo proszę o kontakt mailowy pod adresem marysia.17.s@gmail.com. Gratuluję serdecznie!
Bardzo interesujące wywiad,herbatka z Łucją była bardzo ciekawa, inspirująca.Dziekuję
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad. Super pytania i odpowiedzi.
OdpowiedzUsuń